Andrzej Chłopecki 
ur. 1950

muzykolog, eseista, 
redaktor audycji muzycznych Polskiego Radia
(wieloletni dyrektor redakcji muzycznej II-Programu)
felietonista  m.in."Gazety Wyborczej", "Ruchu Muzycznego"
"Tygodnika Powszechnego".
wykładowca w Akademii Muzycznej w Katowicach
wieloletni członek Rady Programowej  Festiwalu Muzyki Współczesnej "Warszawska Jesień"
prezes Stowarzyszenia Przyjaciół "Warszawskiej Jesieni"

Socjalistyczny Penderecki
Festiwal "Warszawska Jesień 2002" zakończył się na pewno europejską, a częściowo też i światową premierą Koncertu fortepianowego Krzysztofa Pendereckiego.
Przed warszawskim wykonaniem kompozytor wprowadził do partytury zmiany, mieliśmy więc w finale, kończącym 45. edycje festiwalu, pólprawykonanie utworu, sygnowanego nazwiskiem jednego z najbardziej znanych i popularnych kompozytorów naszych czasów.

Po wykonaniu gromkie oklaski zmieszaly się z buczeniem, ostentacyjnie głoszącym niezgodę na aplauz.
Komentator berlińskiej radiostacji DeutschlandRadio w programie festiwalu (relacja wyemitowana 30.09.02, dwa dni po zakończeniu "Jesieni") wypunktował dwie skandalizujące prowokacje: teatr instrumentalny młodego kompozytora i kontrabasisty, Aleksandra Gabrysia, który podczas wykonania utworu ścina sobie włosy i każe roztrzaskać w brutalnym geście skrzypce, wyraźnie obliczając efekt swego wystepu na epatowanie skandalem, i Koncert fortepianowy Pendereckiego, skandalizujący "inaczej".

Autorytatywna i syta popularności sława kompozytorska znalazła się w jednej przestrzeni z agresywnym bluzgiem dzikiej młodosci.
Młody kompozytor, dysponując roztrzaskaniem skrzypiec, profanuje symbol.
Obecna na koncercie wybitna postać europejskiej sceny kompozytorskiej i muzykologicznej odczytuje użycie dźwięku kościelnych dzwonów, emitowanych pod koniec utworu Pendereckiego z głosników, jako profanację symbolu.

Swój Koncert Penderecki obliczył na istnienie w swym kompozytorskim nurcie "capriccioso", wirtuozowskim i lekkim problemowo.
W tym nurcie muzyki bez ideowego zadęcia i światopoglądowych zobowiązań (obecnych w takich utworach ostatniej dekady, jak Siedem bram Jerozolimy i Credo) dobrze mieszczą się jego liczne utwory z ostatnich lat, z operą Król Ubu jako znakiem rozpoznawczym na początku dekady i Concerto grosso na trzy wiolonczele i orkiestrę na dekady koniec.

Kiedyś ogłosił, że pragnie iść w kierunku claritas muzyki kameralnej, tam szukając szlachetnego sensu. Mieliśmy więc w tej kolekcji m.in. Sekstet. Problem jednak w tym, że kompozytor robi w ostatnich latach wszystko, by przestać mu wierzyć i w tym, co sygnuje znakiem buffo, i tym, co serio. I w tym, co pisze dźwiękami, i w tym, co głosi słowami. Te same fragmenty muzyki, przeklejane z poważnej opery Czarna maska, śmieszyć mają w komicznej operze Król Ubu, szlachetna claritas kameralistyki, kopiowana w kontekście filharmonicznej rozrywki, mami sluchacza i ogłupia swym podwójnym kodem.

W przypadku Koncertu gry i swawole, z których kompozytor nie chce rezygnować, bo one właśnie utworowi mają zapewnić popularność na koncertowych estradach, inkrustuje przesłaniem, które zapewnić ma mu jednocześnie ideowy szantaż. Szantażem tym jest odautorska informacja, że utwór współbrzmi w jego intencji z nowojorską tragedią z dnia 11. wrzesnia 2001.
Mamy się więc bawić żonglerką szczególnie gęsto poszatkowanych cytatów z całej biblioteki ostatnich kilkunastu lat twórczożci Pendereckiego (zaiste znikoma w tej partyturze jest ilość nut, napisanych w niej specjalnie na jej okoliczność), a jednocześnie śmiech stłumić, bo te nuty otrzymują dedykację czemuś, co budzi trwogę i uczucia najdalsze od frazy buffo. Na jeszcze zarzących się popiołach Krzysztof Penderecki wesolutko tańczy informując swymi chorałami, w partyturę wplecionymi, i autokomentarzami, że głowę ma posypaną żałobnym popiołem.
Za sprawą swego utworu wybitny kompozytor przesyła nam jednocześnie grymas wesołego błazna z miną zaślepionego kaznodziei wierząc, że przynajmniej na jedną z jego póz przynajmniej jedna z części słuchaczy zareaguje aplauzem.

Był w historii muzyki taki nurt estetyczny, który w łatwy i przystępny dla prostego ludu sposób miał ambicję go ideowo uwznioślać i unosić ku światu właściwych i słusznych idei. Był to socrealizm.
Jego obecność w polskiej muzyce Krzysztof Penderecki strzaskał swymi utworami lat sześćdziesiątych. Zawdzięczamy jego partyturom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych otwarcie na horyzonty równie dalekie, co głębokie.
Swoim Koncertem fortepianowym ogłasza niewczesny triumf socrealistycznej ideologii, przyznaje rację jej ideologowi, Andriejowi Zdanowowi, i jego z nadania Stalina depozytariuszowi, Tichonowi Chrennikowowi.

Odwraca znaczenie swych partytur, w które tak bardzo pragnęliśmy wierzyć. Koncertem fortepianowym Penderecki daje nam znać, że żadna w jego partytury wiara nie jest warta naszej wiary.

Andrzej Chlopecki